Elektryfikacji to już codzienność w motoryzacji, ale wprowadzając hybrydową legendę potrzeba wyczucia i sporych umiejętności, aby nie przesadzić.
O hybrydowym Mustangu wiele się mówi od kilku miesięcy, ale tak naprawdę nikt bo nie widział, ani nie wiadomo co dokładnie znajdzie się pod maską. W skrócie samochód owiany tajemnicą. Dla Forda to wygodna pozycja, bo nie zdradza swoich dokładnych planów, a i tak wszyscy mówią nakręcając tym samym marketing. Teraz jednak po raz pierwszy udało się zrobić zdjęcie muła testowego hybrydowego Mustanga. Choć to wszystko tak na prawdę nie ma sensu, gdyż samochód ma zadebiutować w 2021 roku, czyli wraz z nową generacją to możemy zobaczyć jakie zmiany względem normalnej wersji wprowadził Ford w swoim najlepiej sprzedającym się samochodzie sportowym.
Najłatwiej porównać aktualną wersję z mułem testowym będzie, jeśli zestawiamy je obok siebie. Z przodu możemy zauważyć, że kierunkowskazy zostały umieszczone znacznie bliżej lamp, jednak nie ma uzasadnienia dla takiego posunięcia. Być może jest to spowodowane jakimiś kwestiami związanymi z chłodzeniem lub po prostu drobna zmiana pozwalająca odróżnić hybrydę. Oprócz tego z przodu wszystko wygląda identycznie i na próżno doszukiwać się jakichkolwiek różnic.
Z tyłu natomiast robi się nieco ciekawiej. Najważniejszą zmianą jest zastosowanie dwóch końcówek wydechu dla każdej strony po jednej, zamiast czterech z podziałem 2+2. To może sugerować zastosowanie słabszej jednostki spalinowej o mniejszej ilości cylindrów (np. V6). Kolejną różnicą względem normalnego GT jest znaczek w kolorze czarnym, który zlewa się z nadwoziem. Normalnie jest on srebrny i wyróżnia się z daleka. Być może to kwestia tylko wersji testowej, a być może to sposób na odróżnienie, chociaż ciekawie wyglądałaby wersja z zielonym "GT" oraz zaciskami.
Co pod maską? Tutaj są dwie opcje. Pierwsza to silnik V6 z hybrydą, co wpisuje się w downsizing i walkę z emisją. Prawdopodobna jest na około 50%. Druga to pozostawienie silnika 5.0 V8, który napędzałby tylne koła tak jak dotychczas oraz dołożenie silnika elektrycznego do napędzania przedniej osi. To rozwiązanie jest w stylu Forda, bo pozornie walczy z emisją (średnia się zmniejszy i to sporo), a tak naprawdę zwiększa móc i polepsza osiągi. Właśnie takiego działania oczekuję od producenta, bo legenda umrzeć nie może i należy jak już to ją ulepszyć, a nie zepsuć upodabniając do europejskich samochodów. Ciekawe jak wpłynie to na cenę Mustanga. Zapewne wraz z nową generacją ceny pójdą do góry i za podstawową wersję zapłacimy z 215 000 zł, a dokładając do tego hybrydę wyjdzie z 260-280 tysięcy. To jednak tylko moje przypuszczenia i możliwy scenariusz.
Foto. motor1 oraz materiały prasowe Ford
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz