Nie sposób stworzyć silnik o pojemności 2 litrów i mocy 400 koni po czym wsadzić go do zwykłego kompakta. Teoretycznie może zrobić to każdy bez najmniejszego problemu. Sztuką jest stworzyć ten sam silnik i sprawić, aby samochód jechał nie tylko prosto, ale również pokonywał sekwencje zakrętów z precyzją chirurga i w stylu Colina McRae ze zwykłym śmiertelnikiem za kierownicą. Jest to nie lada wyzwanie, bo praw fizyki zmienić się nie da i jeśli nie wyważymy odpowiednio samochodu to w rezultacie otrzymamy jeżdżącego tylko prosto klocka, a tego wszyscy chcieliby uniknąć.
W klasie hot hatchy obserwujemy ciekawą rywalizację. Każdy następny producent chce być lepszy od poprzednika dokładając do swojego samochodu 10-15 koni, podnosząc tym samym poprzeczkę coraz wyżej. W ten sposób aktualnie zbliżyliśmy się do granicy 400 KM i cały świat czeka na tego odważnego, który w wielkim stylu wypuści seryjnie produkowanego hot hatcha o takiej mocy. Nie jest to łatwe z kilku względów. Po pierwsze przełożenie mocy na koła. Jedynym słusznym sposobem wydaje się napęd na cztery koła,bo jedna oś odpada całkowicie, choć nawet on może sobie nie radzić ze złapaniem trakcji. Ponad 400 koni przy nie za dużej masie może okazać zbyt trudne do przełożenia w skuteczną moc. Drugą sprawą jest łatwość prowadzenia, z której hot hatche słyną. To właśnie te samochody zostały stworzone dla osób, które chcą się poczuć jak Kajetan Kajetanowicz na Rajdzie Barbóka jadąc do pracy. Strzał z wydechu i możliwość pokonania szybkiego zakrętu bez większych umiejętności wyścigowych to jeden z głównych walorów zwinnych kompaktów. Kolejnym problemem jest kwestia silnika. Już teraz jednostki są tak wysilone, że ich żywotność to kwestia 100 tysięcy km, a każdy koń mechaniczny jest na wagę złota. Łatwo to sobie wyobrazić porównując silnik z planowanego Golfa R400 o 4-cylindrach i pojemności dwóch litrów oraz jednostce z Forda Mustanga, czyli pięciolitrowym V8. W tym pierwszym moc wynosi 420 KM, a w Fordzie 431 KM dla modelu z 2015 roku i 450 KM dla najnowszej generacji. Silnik Golfa nie jest nawet połową V8, a dysponuje taką samą mocą z czego wniosek nasuwa się sam - to nie może długo funkcjonować!
Owszem, samochody są całkiem inne i pełnią troszeczkę inne funkcje, ale stosunek trwałości materiałów jest ten sam. Nieco lepiej prezentuje się sprawa testowanego przez koncern Volkswagena silnika 5-cylindrowego o pojemności 2.5 litra (o ile nie wprowadzono żadnego oprogramowania ;) ). Silnik ten był testowany na Nürburgringu wraz z Golfem, który ma nosić nazwę R420 (to ten sam co R400 tyle tylko, że funkcjonuje obecnie, a pierwsze pogłoski o R400 pochodzą z 2015 roku). Nie jest w ogóle pewne czy taki Golf ujrzy światło dzienne w masowej produkcji czy tylko testowany jest silnik, aby wykorzystać go w innym projekcie, ale na pewno może to być kluczowa jednostka koncernu Volkswagena na najbliższe kilka lat wśród samochodów usportowionych. Silnik tak na prawdę nie jest zupełnie nową konstrukcją, bo pochodzi z Audi RS3, ale w Golfie nie stosowano jeszcze takiego rozwiązania. Gdyby pojawiła się wersja R z takim motorem to poprawiłby się wizerunek firmy po Dieselgate, choć pamiętajmy, że w latach 2005-2008 dostępne było VR6 o mocy 250 koni.
Foto. Motor1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz