Ferrari jest gotowe na elektryfikację, ale chce zachować V12

     Ferrari bez V12 jest jak piłkarz bez butów - niby można, niby da się, ale po co?

     Coś się kończy, żeby coś innego mogło mieć miejsce, aby zaistnieć. Tak jest w przypadku rewolucji silników, którą obserwujemy w ciągu ostatnich kilku tygodni. Dotknęła ona głównie silniki V12 będące podstawą takich firm jak Ferrari, Pagani czy Lamborghini. To duży cios w motoryzacyjny świat. Od lat fascynuje nas dźwięk widlastej "dwunastki", która wkręca się na kilka tysięcy obrotów. To tak jakby gitarzyście zabrać jedną strunę z gitary. Niby wciąż można grać i dźwięk się wydobywa, ale to nie jest to samo, czegoś brakuje. Często pustkę po czymś da się wypełnić, a ludzie zapominają o przeszłości. Jednak w przypadku silnika, na którym wychowały się pokolenia konstruktorów ciężko mówić o zastępstwie wystarczająco skutecznym.
     Bardzo ważną rzecz w sprawie elektryfikacji i hybrydyzacji powiedział Michael Leiters z Ferrari - "Jeśli chcesz zmaksymalizować korzyści z zelektryfikowanego układu napędowego, musisz to zrobić jednocześnie z redukcją jednostki, inaczej nie ma to sensu. LaFerrari było hybrydyzacją dla wydajności. W przyszłości jesteśmy zmuszeni patrzeć na emisje i jeśli chcesz naprawdę wykorzystać korzyści związane z CO2, musisz zmniejszyć rozmiar silnika." To bardzo ważne słowa, bo dają podgląd na sytuację związaną z całym tym zamieszaniem. Jeśli chcesz postawić na prąd to musisz pogodzić się ze zmniejszeniem pojemności i liczby cylindrów. Smutna, lecz bolesna prawda, którą musimy zaakceptować w wyniku wprowadzanych przepisów i ustaw.
     Jednocześnie Ferrari ratuje silniki V12 i dąży do ich dostosowania względem panujących przepisów. Wiąże się to oczywiście z kosztami dla firmy, lecz zapowiedziano walkę do końca o ile będzie to się opłacało. Ferrari nie walczy tutaj tylko o pieniądze czy przetrwanie na rynku. Walczy przede wszystkim o szacunek i renomę. Tyle lat wypracowane marki, zaufanie tysięcy klientów i status firmy legendy nie mogą zostać zaprzepaszczone kilkoma bateriami i kablami. Mimo wszystko spełnienie nowych norm przez tak potężne jednostki będzie wymagać pracy najlepszych inżynierów nad silnikami i kosztować będzie firmę nie małe pieniądze. Jednak dla tradycji i fanów firma może pozwolić sobie na taką inwestycję.
     Głównymi jednostkami dla Ferrari będą silniki V8 połączone z napędem elektrycznym, które zobaczymy już przy okazji następnej premiery włoskiej marki w tym roku. Pierwsze zdjęcia już się pojawiły i choć na razie w kamuflażu to mamy pewien zarys sytuacji. Jeśli wierzyć pogłoskom to z takiego połączenia włoska firma ma wyciągnąć prawie 1 000 koni mechanicznych. Niezależnie od mocy Ferrari utrzymuje, że wrażenia z jazdy zostaną poprawione, a nie nastąpi monotonia za kierownicą. Lamborghini jakiś czas temu również zapowiedziało, że nie zrezygnuje z jednostek V12 i będzie dostosowywać je do aktualnych norm emisji spalin.
     Jak widać producenci nie są wcale chętni do redukcji jednostek i starają się utrzymać je przy życiu. To dobra informacja dla wszystkich fanów motoryzacji. Jeśli każdy producent utrzymałby w swojej gamie chociaż jeden większy silnik to jest szansa na utrzymanie dobrej motoryzacji. Być może za rok w Genewie nie ujrzymy żadnej premiery z silnikiem powyżej V10, a to oznaczałoby poważne problemy dla zachowania przy życiu sportowych samochodów z charakterem.

Foto. materiały prasowe Ferrari

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz